16:18
Lizbona
16:18Kiedy termometr w końcu wskazał tragiczną temperaturę 3 °C, a rozpoczęty rok akademicki zmusił mnie do wychylenia nosa z ogrzanego pomies...
Kiedy termometr w końcu wskazał tragiczną
temperaturę 3 °C, a rozpoczęty rok akademicki zmusił mnie do wychylenia nosa z
ogrzanego pomieszczenia, w końcu uświadomiłam sobie, że desperacko potrzebuję
powrotu do miejsca znacznie cieplejszego. To nie tak, że ja jesieni nie lubię –
naprawdę z całych sił staram się podchodzić do niej pozytywnie. To tylko ta
temperatura… Czuję się jak jedna, wielka kostka lodu. Strach pomyśleć co będzie
za kilka miesięcy.
Na szczęście dziś przenoszę się do Lizbony.
Jest ciepła, przytulna i cała promienieje. Właśnie takie miejsca lubię –
sprawiające, że uśmiechasz się podczas najzwyklejszego spaceru. W Lizbonie
czułam się jak prawdziwy poszukiwacz skarbów. Każdy zakątek kryje jakąś
tajemnicę, jakiś magiczny pierwiastek. To coś niesamowitego. Przechadzasz się
po jednym z głównych placów i mijasz tłumy turystów, ale wystarczy tylko jeden
skręt w boczną uliczkę i znajdujesz się sam na sam z ciszą i portugalskim
spokojem życia codziennego. To była wspaniała przygoda. Dzierżąc mapę w dłoni
przemierzałam strome i wąskie uliczki, wbiegałam do słynnych tramwajów,
przemykałam między tłumami w strugach słońca. Byłam absolutnie zafascynowana tym
miastem!
Lizbona naprawdę jest dosyć niepowtarzalnym
miejscem. Przeraźliwie chaotycznym, ale w tym właśnie tkwi jej urok. Przewody
trakcyjne w niektórych miejscach niemal przysłaniają niebo (co sami zaraz
zobaczycie), bo tramwaje to tutaj najpopularniejszy środek transportu. Na
upartego można byłoby pokusić się o piesze zwiedzanie miasta, bo powierzchnia
Lizbony jest naprawdę skromna. Ale czemu odbierać sobie tak wielką przyjemność?
Czasem miałam wrażenie, że prawdziwe lizbońskie życie da się zobaczyć podczas
jednego kursu tramwajem. Czasem, wystawiając rękę za okno, można nawet dotknąć
ścian pobliskich budowli. W tym cały urok Lizbony. Nawet jeśli jesteście
świetnymi piechurami, skuście się na takie przejażdżki, wybierając trasę nawet
na ślepo. W Lizbonie nie da się dotrzeć w złe miejsce. Tam zawsze coś mile
zaskakuje.
Na komunikację miejską w Lizbonie można zakupić
bilet dobowy lub karty Lisboa Viva,
czy 7 Colinas, które uprawniają nas
do przejazdów w granicach doładowania. Co prawda lizbońska młodzież jest dosyć
oszczędna i udowadnia, że żeby zaliczyć podróż tramwajem wcale nie potrzeba za
nic płacić, łapiąc się tylnych drzwi pojazdu, ale myślę, że to wersja dla
odrobinę bardziej zaawansowanych… Chociaż, do odważnych świat należy! ;)
Nie byłabym sobą, gdybym nie poszła tropem
lokalnej kuchni. W tym celu z samego rana udałam się na lizboński targ Mercado da Ribeira. W poście z
Cascais wspominałam, że tamtejszy targ jakoś bardziej przypadł mi do gustu, niż
ten lizboński, ale warto się tu wybrać, chociażby ze względu na znajdujące się
wewnątrz targu restauracyjki. W każdej z nich dania przygotowywane są ze świeżych
produktów, które możemy kupić u sprzedawców zza ściany. Podobno to jedno z
modniejszych miejsc wśród Lizbończyków. Świeżo, zdrowo i wielokulturowo. Czego
chcieć więcej? :)
Kolejnym punktem na kulinarnej mapie miasta,
które udało mi się odwiedzić była kawiarnia Brasileira
w dzielnicy Chiado. Powstała na początku XX wieku i z początku była
sklepem, w którym można było nabyć towary sprowadzane z Brazylii. Dziś jest
jedną z popularniejszych kawiarni. Wystrój jest przepiękny, a kawa i Pastel de nata to wciąż moje
portugalskie faworyty (choć te słynne ciastka najbardziej smakowały mi na targu
w Cascais). Niestety odniosłam wrażenie, że turystyka nieco zepsuła to miejsce,
bo nie jest tak klimatyczne, jak małe kawiarenki, w których nie roi się od tylu
turystów. Nie czułam się tam zbyt komfortowo, a i obsługa, jak na portugalską
życzliwość, wydawała się dosyć oschła.
Ciężki wybór - ale które ciastko tym razem?! |
Sam spacer ulicami Lizbony to już wielka atrakcja.
Co rusz napotykamy przepiękne klasztory, które kontrastują z przejeżdżającym
tramwajem z logo Coca-coli, a azulejos
(typowe dla Portugalii ceramiczne płytki) zdobią fasady niemal każdej
kamiennicy.
Nic jednak nie zastąpi widoku na czerwone dachy
Lizbony. Po raz pierwszy podziwiałam miasto z góry, kiedy zdecydowałam się
wjechać Elevador de Santa Justa na
jeden z tarasów widokowych (tutaj też przypomniałam sobie o swoim lęku
wysokości, który szczególnie odczuwam na metalowych konstrukcjach…). Widok tak
kolorowej Lizbony to coś niesamowitego. Mam wrażenie, że w Lizbonie nawet
podczas ulewy świeci słońce. Tych kolorów nie przegonią chyba nawet największe
chmury!
Na dziś to już koniec, ale z Lizboną się jeszcze nie żegnamy! Dajcie znać,
czy urzekła Was ona tak samo, jak i mnie :)
Dziękuję za Waszą cierpliwość w czekaniu na nowego posta i całe wsparcie,
jakiego udzielacie mi szczególnie na Instagramie i Snapchatcie :) Jesteście
najlepsi! Jeśli już o tym mowa, serdecznie zapraszam Was na mojego Instagrama
(@dziennik_miedzymiastowy), jak i Snapchata, na którym często staram się
zarażać Was dobrą energią i motywować do działania :) (Na Snapchacie
znajdziecie mnie pod nazwą cityxjournal)
Udanego tygodnia! :)