20:50
Nie ma miejsca na błędy?
20:50Marzec był, w dużej mierze, czasem spędzonym w zawieszeniu, nad kubkiem gorącej kawy. Bardzo się cieszę, że udało mi się osiągnąć ten st...
Marzec był, w dużej mierze, czasem spędzonym w
zawieszeniu, nad kubkiem gorącej kawy. Bardzo się cieszę, że udało mi się
osiągnąć ten stan refleksyjności, który pozwolił mi przeprowadzić drobne
porządki we własnej głowie i znów skupić się na aspektach życia dla mnie
najważniejszych. Wciąż utwierdzam się w przekonaniu, że dobre życie – takie,
które by nam i innym niosło dobro, motywowane szczerze życzliwymi intencjami -
to ciągła praca nad sobą.
Nieustannie staram się zmieniać na lepsze. Wciąż
jednak konfrontuję się z lękami, z którymi od lat siedzę w jednej ławce. Czasami
czuję, że już się do nich zdystansowałam. Innym razem wiem, że znów ciągną mnie
za rękę w stronę zwątpień i jakiegoś nieustępliwego zmartwienia, które stara
się przekonać mnie, że nie dam sobie rady.
To niewygodna przypadłość. Zdajesz sobie sprawę z własnych możliwości,
ale boisz się tego, co przyniosą zmiany, choć bardzo chcesz, by nastąpiły.
Czasem sam siebie wykluczasz z szansy bycia tym, kim chciałbyś być. Po prostu
ze strachu.
Ostatnio te zwątpienia stały się
uciążliwe. Podzieliłam się więc swoją
frustracją z osobą, która moje wewnętrzne rozterki bardzo dobrze rozumie.
Zostałam zapytana o to, czy w ogóle pozwalam sobie na błędy. Nie
odpowiedziałam. Uznałam, że to pytanie retoryczne. Oczywiście, że sobie nie
pozwalam.
Zaczęłam
się zastanawiać – jak wyglądałaby moja rzeczywistość, gdyby zamiast wymagać od
siebie perfekcyjności, wymagałabym od siebie po prostu całkowitego zaangażowania?
Jeśli zakładałabym, że coś może nie pójść po mojej myśli i nawet jeśli tak
właśnie się stanie – świat dalej będzie się kręcił wokół własnej osi, a ja
dostanę szansę, by spróbować jeszcze raz? Bo przecież czasem rzeczy, które
wydają się dla nas odpowiednie, nie przychodzą do nas od razu. Nie zawsze
jesteśmy gotowi je przyjąć, nie zawsze wystarczająco dużo wiemy lub potrafimy.
Czasem nie przychodzą w ogóle, okazując się jedynie czymś pozornie dla nas
odpowiednim.
Czasem nasz własny wybór potrafi zaprowadzić
nas w miejsce niesatysfakcjonujące. Błąd, natomiast, może stać się źródłem wieloletniego
rozżalenia, ale może też popchnąć nas w miejsce, w którego kierunku sami nigdy
byśmy nie ruszyli, okazując się najlepszym, nawet nie przewidzianym przez nas rozwiązaniem. Nie ma możliwości, żebyśmy
zaplanowali konsekwencje każdego z naszych działań. Czasem to ryzyko prowadzi
we właściwą stronę.
Błędów
nigdy nie umiałam zaakceptować i czuję, że po tych wszystkich zmianach, które w
trudach udało mi się wprowadzić do swojego życia, pedantyczne planowanie
każdego działania mnie dusi. Chcę być odpowiedzialna, ale równie ważne jest dla
mnie, by ofiarować sobie przyzwolenie na prośbę o pomoc, gdyby zmiany i
ewentualne potknięcia zaczynały mnie przytłaczać; dać sobie szansę ewoluować także
w tych mniej spodziewanych momentach.
Lęki, o których głośno się mówi, tracą na sile
i w konfrontacji z rzeczywistością ciężej im wysuwać irracjonalne argumenty. Nie
sądzę jednak, by całkowicie zniknęły. Każdy jakieś ma. W mniejszym, czy
większym stopniu – coś zawsze będzie nas przerażać. Może grunt to nauczyć się z
nimi pracować? Wyciągnąć z nich coś
dobrego. Być sprawnym pomimo ograniczających nas lęków, pokazując innym, że
można działać w towarzystwie strachu – i to działać dobrze, sobie samemu na
korzyść.
Ja bym chciała tak po postu żyć dobrze. Mieć w
sobie dużo miłości i zaangażowania w to, by każdemu żyło się przyjemnie,
włącznie ze mną. Gorzej w praktyce rozgraniczyć te starania, by nie zapomnieć o
sobie , troszcząc się o innych i w drugą stronę. Czasem zdanie sobie sprawy z
tego, że stoimy na równi z innymi, to najcięższe zadanie do wykonania – bo
jeśli akceptujemy słabości innych, to znaczy, że my również takie posiadamy i
zasługujemy na to, by ktoś te słabości respektował i się nimi zaopiekował.
Dobroć zdatna do rozdzielenia innym, chyba
zaczyna się w momencie, w którym zdajesz sobie sprawę, że sam sobie wystarczasz
taki, jaki jesteś. Ze wszystkimi mądrymi i nierozsądnymi decyzjami. Ze
wszystkimi małymi szaleństwami i pokonanymi lękami. Kiedy przestajesz w końcu nieustannie
zajmować się sobą, bo ze sobą jesteś zgodny. A widząc innych, po prostu chcesz
wskazać palcem w odpowiednią stronę i powiedzieć – „O, to tam! Tam jest dużo
szczęścia. Wiem, że się boisz, ale chodź, zaprowadzę Cię!”.
Ten post rodził się w największych bólach, ale
obiecałam sobie większą systematyczność i post w okresie świątecznym, więc...
oto jest. Uosobienie (utekstowienie?) mojego lęku, który czasem podpowiada mi,
że powinnam się od pisania trzymać z daleka. Nie każdy tekst musi być
bestsellerem, więc pozwalam sobie na drobny chaos w myśl zasady, że szczerość
liczy się najbardziej (tak, właśnie ją wymyśliłam). Idę za własną radą – czasem
na możliwość popełniania błędów też trzeba sobie pozwolić! :)
Spokojnych Świąt Wielkiej Nocy, kochani!